Dziewiątego czerwca Polacy wybrali swoich delegatów do Parlamentu Europejskiego. Był to trzeci odcinek wyborczego maratonu, którego zwieńczenie czeka nas w przyszłym roku, w trakcie wyborów prezydenckich. Gdy zatem powyborczy kurz (chwilowo) opadł, powstaje okazja, by przyjrzeć się postawom polskiego społeczeństwa wobec europejskich wyborów.
Wybory All Inlusive
W pierwszej kolejności należy zwrócić uwagę na frekwencję wyborczą, która z racji ordynacji i metody przyznawania mandatów, jest jeszcze ważniejsza w trakcie wyborów do Parlamentu Europejskiego. Już na długo przed samymi wyborami wiele wskazywało na to, że frekwencja może być niska. Przypuszczenia te wydawały się potwierdzać wraz z kolejnymi konferencjami PKW, jednak ostateczna frekwencja wyniosła 40,7 proc. – więcej niż zapowiadały częściowe wyniki.
Czy taka frekwencja nam coś mówi? Porównując partycypację Polaków do mieszkańców pozostałych pięciu najludniejszych państw Unii Europejskiej (Niemcy 64,8 proc., Francja 51,5 proc., Włochy 48,3 proc., Hiszpania 49,2 proc.) lub unijnej średniej (51 proc.) rzeczywiście jest ona zauważalnie niższa. Jednak jest to tylko część szerszego obrazu. Na odsetek Polaków, którzy udali się do urn wyborczych w czerwcowych wyborach, należy patrzeć w dwojaki sposób.
Polacy potrafią się zmobilizować tylko pod pewnymi warunkami
Gdy uwzględnimy frekwencję ze wszystkich ostatnich wyborów, wówczas czerwcowy wynik rzeczywiście jest najniższy od 2014 roku, kiedy do wyborów europejskich poszło zaledwie 23,8 proc. uprawnionych. Zatem w czerwcowych wyborach odnotowaliśmy w Polsce najniższą wyborczą frekwencję od dekady. Jednak gdy porównamy te wyniki w relacji do pozostałych wyborów do Parlamentu Europejskiego, okazuje się, że odsetek głosujących nie przekroczył 25 proc. w latach 2004, 2009 i wcześniej wspomnianym 2014.
Jedyne eurowybory, do których Polacy poszli bardziej tłumnie poza tegorocznymi to te z 2019 roku. Należy jednak zwrócić uwagę, że odbywały się one pod koniec pierwszej kadencji Prawa i Sprawiedliwości oraz że były postrzegane jako preludium do wyborów parlamentarnych. Ponadto fakt zjednoczenia się opozycji i powstanie Koalicji Europejskiej, dodatkowo zwiększał aspekt emocjonalny i symboliczny tych wyborów.
Dla porównania tegoroczne wybory do PE przypadły na koniec wyborczego „trójskoku”, początek sezonu wakacyjnego oraz moment generalnego zmęczenia polityką. Zatem Polaków można zmobilizować do partycypacji w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jeżeli otaczający je kontekst socjopolityczny jest odpowiedni. Należy jednak mieć na uwadze, że w zbiorowej wyobraźni mają one najniższy priorytet spośród wszystkich typów elekcji w Polsce i najczęściej są uczęszczane przez najtwardsze elektoraty.
Demobilizacja młodych
Gdy na miesiąc przed wyborami IBRiS zapytał respondentów, czy wezmą udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jedynie 44,8 proc. z nich odpowiedziało twierdząco. Odpowiedzi badanych na to pytanie uchwyciły m.in. trend wskazujący na niską mobilizację wśród najmłodszych wyborców. Jedynie 24 proc. respondentów w wieku 18-29 stwierdziło, że pójdzie na wybory. Z kolei szczegółowe wyniki late poll ukazują wśród młodych frekwencje na poziomie 26,5 proc. Dla porównania, 15 października 2023 roku w tej samej grupie wyniosła ona aż 70,9 proc. Skąd zatem ta drastyczna zmiana?
Młodzi postrzegali obietnice wyborcze KO, TD oraz Lewicy w kategorii pewnego rodzaju długu wyborczego. W ich ocenie obecne działania rządu nie zmierzają do poprawy ich sytuacji ani wprowadzenia rozwiązań, które są dla nich ważne. Niezależnie od tego, czy zależy im na liberalizacji prawa aborcyjnego, wprowadzeniu związków partnerskich, ustabilizowaniu sytuacji na rynku mieszkaniowym czy zmniejszeniu podatku dochodowego, młodzi postanowili (nie)zagłosować, zostając w domach.
Badając tych młodych wyborców, którzy poszli do czerwcowych wyborów, również widać tę frustrację. Prawie co trzeci wyborca znajdujący się w przedziale wiekowym 18-29 postanowił zagłosować na Konfederację. Jest to jedyna grupa wiekowa, w której nie wygrały ani KO czy PiS. Ugrupowanie Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka skutecznie spozycjonowało się jako partia protestu i osób chcących zademonstrować swój sprzeciw zarówno wobec stałego konfliktu na linii KO-PiS, jak i Unii Europejskiej w jej obecnym kształcie.
Wszystkie ręce na pokład
Czynnikiem demobilizującym, który można zaobserwować w elektoratach wyborców partii wchodzących w skład rządu, jest fakt iż 15 października udało im się odsunąć PiS od władzy. Był to postulat szczególnie mobilizujący dla szerokiego grona wyborców i gdy został on wypełniony, osłabła potrzeba partycypacji wyborczej. Ostatnie wybory obnażyły takie nastroje wśród elektoratu Lewicy, który regularnie w badaniach IBRiS najbardziej negatywnie odnosił się do rządów Prawa i Sprawiedliwości, oraz wprowadzanych przezeń zmian.
Podobne tendencje widać również w elektoracie Trzeciej Drogi, który jest bardzo eklektyczny w swojej kompozycji, a tym co wiązało go najbardziej były silna emocja antypolaryzująca oraz efektowny styl polityczny, który był szczególnie widoczny w okresie między wyborami, a zaprzysiężeniem nowego rządu. Koalicja PSLu i Polski 2050 jednocześnie zgubiła część swojej atrakcyjności jako głos protestu, wiążąc się jednoznacznie z jedną ze stron konfliktu KO-PiS. Ważnym aspektem dla demobilizacji tego elektoratu mogła być również niejednoznaczność programowa wynikająca z dużej rozbieżności między Polską 2050 i PSL, a także brak realizacji postulatów ważnych dla części wyborców.
Efekt flagi
Niskie zainteresowanie europejskimi wyborami wśród wyborców TD było również widoczne we wspomnianym pomiarze IBRiS. Aż 87 proc. respondentów odpowiedziało, że nie pójdzie do czerwcowych wyborów i ten demobilizacyjny trend się utrzymał. W przypadku czerwcowych wyborów mogliśmy zaobserwować również znaczące przepływy głosów z mniejszych partii koalicyjnych do najsilniejszego ugrupowania. Według bdania late poll aż 35,3 proc. wyborców, którzy głosowali na Trzecią Drogę w wyborach parlamentarnych, a poszli do czerwcowych wyborów, oddali w nich głos na Koalicję Obywatelską.
W przypadku Lewicy było to 28,6 proc. Część tych przepływów mogła wynikać z efektu flagi, tj. gromadzenia się poparcia wokół największej partii rządzącej w obliczu kryzysu lub niebezpieczeństwa. Efekt ten mógł wystąpić w ostatnich dniach kampanii wyborczej kiedy wzrosły obawy o bezpieczeństwo wschodniej granicy Polski.
Adam Kostrzewski, specjalista ds. badań polityki międzynarodowej